Czytanie globalne
Czytanie globalne – co to takiego?
Trochę historii
Twórcą metody czytania globalnego jest Amerykanin Glenn Doman. Opracował ją w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Początkowo metodę tę adresował do dzieci z uszkodzeniem mózgu. Efekty były tak zachęcające, że Doman zadał sobie w pewnym momencie pytanie: „Skoro dzieci z uszkodzonym mózgiem, po stymulacji metodą czytania globalnego czynią tak znaczące postępy, to co możemy tą metodą osiągnąć u dzieci zdrowych?” W ten sposób czytanie globalne zaczęły stosować w zabawach ze swymi dziećmi kolejne pokolenia rodziców.
Metoda zyskiwała coraz szersze kręgi zwolenników. Wkrótce przekroczyła granice USA i poczęto ją stosować w innych krajach na całym świecie. Glenn Doman został uhonorowany odznaczeniami państwowymi wielu rządów. Jego Instytut Osiągania Ludzkich Możliwości założony w Filadelfii w 1955 roku prowadzony jest obecnie przez córkę Glenna – Janet Doman i propaguje idee stymulowania dzieci w wielu dziedzinach.
Jak to działa?
Rodzice często pytają jak to możliwe, że można nauczyć czytać malucha nie ucząc go liter. Naturalnie, czytanie bez znajomości alfabetu jest niemożliwe. Istnieją jednak dwa sposoby czytania. Jeden to czytanie globalne, drugi jest czytaniem analityczno-syntetycznym, dla ułatwienia nazywać go będę „zwykłym”.
Podczas czytania globalnego dziecko odpoznaje i nazywa cały wyraz, nie wnikając w jego strukturę i nie znając liter. W rzeczywistości czytanie globalne stosują Wasze maluchy od wczesnego dzieciństwa. Dzieci „odczytują” nazwy na reklamach, pudełku z jogurtem, tytuł na ulubionej książeczce. I wcale nie przeszkadza im w tym nieznajomość liter.
Postrzegają bowiem obraz graficzny wyrazu jako całości, tak jakby patrzyły na budowlę z klocków lego bez uświadamiania sobie – póki co – ze składa się ona z poszczególnych klocków. My, dorośli, także odczytujemy w ten sposób znaczenie piktogramów, czyli obrazków symbolizujących różne treści.
Demonstrując dziecku plansze z wyrazami sprawiamy, że zapamiętuje ono ich wygląd, kojarzy z nazwą, a że potencjał intelektualny maluchów jest olbrzymi, szybko przyswaja sobie treść wielu plansz.
Niestety, nie można poprzestać na takim czytaniu. W naszym języku funkcjonują tysiące wyrazów, z których każdy podlega jakimś odmianom. Tak czy owak dziecko musi nauczyć się czytania „zwykłego”.
I teraz objawia się fenomen czytania globalnego. W którymś momencie prowadzony tą metodą malec uświadamia sobie złożoną strukturę wyrazu. Dostrzega owe pojedyncze klocki. Dzieje się to po kilku tygodniach lub miesiącach zabaw, w zależności od wieku dziecka i atmosfery towarzyszącej tym zabawom. Nazywam ten moment chwilą, w której rusza lawina. Dziecko poczyna dopytywać się o nazwy liter. Wiele z nich poznało już wcześniej, przy okazji demonstrowania jak pisze się jego imię, imiona najbliższych czy ulubionego zwierzaczka. Od tego momentu dziecko próbuje łączyć ze sobą litery (dokonywać ich syntezy). To najtrudniejszy etap w nauce czytania. Można bowiem znać cały alfabet, nazywać wszystkie literki, ale łączyć je ze sobą to w nauce czytania najbardziej skomplikowane zadanie. Na lawinę nie ma jednak sposobu. Kiedy malec pojmie jak połączyć ze sobą litery tak by tworzyły fonetyczną całość, cała reszta to tylko kwestia czasu.
Przypomnijcie sobie swoje długie i żmudne ćwiczenia, którymi okupiona była nauka czytania. Trwała ona z reguły cały rok a i potem należało jeszcze doszlifować technikę, by czytać płynnie. Zabawa w czytanie globalne pozwala znacznie skrócić okres ćwiczeń a samo „wejście w czytanie” odbywa się bezboleśnie, z radością i nie wiadomo kiedy.
Jak się to robi?
Dwadzieścia lat obcowania z czytaniem globalnym i kolejnymi rocznikami dzieci nauczyło mnie, że podstawową zasadą podczas stosowania tej metody jest… brak sztywnych zasad. Naprawdę nie ma znaczenia czy prezentujemy dziecku plansze raz czy dwa razy dziennie. Globalne czytanie to ma być kilka minut dobrej zabawy. Jeśli dorosły jest poirytowany a dziecko zmęczone, znudzone, bądź podekscytowane – dajmy sobie spokój. Odłóżmy zabawę do jutra. Czasem trzeba zrobić kilkudniową przerwę a procesom, które dokonują się w umyśle dziecka wcale ona nie zaszkodzi.
Istotną sprawą jest by na czas prezentacji plansz z wyrazami dziecko było skupione i nie rozpraszało się. Jak tego dokonać? Każda mama ma swoje sposoby. W mojej praktyce jednym z najskuteczniejszych była zabawa w pisklęta i ptasią mamę. Dzieci zamieniały się w pisklaki i jeśli z uwagą patrzyły na prezentowane plansze ptasia mama wkładała im do dzióbka smakowite ziarenka (rodzynki, żurawiny, kukurydziane chrupki itp.). Motywacja materialna sprawdzała się zatem najbardziej.
Ważne jest, by podczas prezentowania plansz i odczytywania ich treści nie używać zwrotów: „Tu jest napisane…”, albo: „To wyraz…” Dziecko bowiem może nabrać przekonania, że na planszy widnieje napis „To wyraz mama” (dla przykładu). Jednemu wyrazowi na planszy towarzyszyć ma jeden dźwięk. Podnosimy zatem planszę z napisem „mama” i czytamy wyraźnie „mama”, nic więcej. Kolej na planszę następną.
Glenn Doman sugerował by w pierwszej fazie zabawy w czytanie używać wyrazów napisanych czerwonymi literami. Być może jest to niezbędny wymóg wobec niemowląt. Dzieciom w wieku przedszkolnym (od 3 lat) możemy demonstrować od początku czcionkę czarną.
Rodzicom, którzy nie chcą korzystać z gotowych zestawów plansz i postanowili wykonać je sami, nie radzę pisać wyrazów wielkimi literami. Należy ich używać jedynie w imionach i nazwach własnych, w pozostałych przypadkach należy pisać wyrazy czcionką małą, taką, z jaką stykamy się na co dzień. Zatem piszemy „mama”, „kot”, „oko” a nie „MAMA”, „KOT”, „OKO”.
Zainteresowanych szczegółowymi sposobami prezentowania plansz, jak też gotowymi planszami odsyłam na stronę Wydawnictwa Pentliczek (www.wydawnictwo-pentliczek.pl ), które specjalizuje się w tworzeniu materiałów do stymulacji rozwoju małych dzieci.
Na koniec ważna uwaga. Kiedy u dziecka pojawi się zainteresowanie literą i pocznie dopytywać się o ich nazwy, pamiętajmy by nie nazywać spółgłosek tak, jak recytuje się je w alfabecie (be, ce, de). To duży błąd i może zdezorientować malca. Jeśli nabierze przekonania, że „k” to „ka” a „t” to „te” – przeczyta kiedyś „kaote” zamiast „kot”. Czyli – pamiętajmy – jest „m” nie „em”, „z” nie „zet” itd.
Po co się to robi?
Niekiedy rodzice pytają czy umiejętność czytania we wczesnym wieku nie skraca dzieciństwa, nie kładzie się na nie cieniem. Odpowiadam z mocą: – Absolutnie! Obserwuję z uwagą od dwudziestu lat dzieci, które zaczęły czytać wcześniej niż ich rówieśnicy. Są to dzieciaki z dużą wiedzą ogólną, znakomicie radzące sobie w szkole, kochające książki, ze sporym poczuciem własnej wartości. Nie dostrzegam żadnego niebezpieczeństwa w fakcie, że pięciolatek sam przeczyta sobie książeczkę. Większą troską napawać powinno długie przesiadywanie przed komputerem czy oglądanie telewizji, bądź bajek z odtwarzacza.
Teoria skracania dzieciństwa nie może być prawdziwa, skoro zabawa w czytanie to tylko jeszcze jedna radosna zabawa, zajmująca kilka minut dziennie.
Pojawiła się także teoria, iż wczesne czytanie może być powodem dysleksji. Myślę, że można to między bajki włożyć. Wśród wcześnie czytających dzieci nie zaobserwowałam dyslektyków.
Po co zatem bawić się w czytanie? Po to by dać dziecku solidną podwalinę pod ogólną wiedzę (a wiadomo, że im młodszy umysł, tym chłonniejszy), by kształtować jego procesy poznawcze, pomnażać inteligencję i znakomicie się przy tym bawić.