Jak babcia poglądy rewidowała…

Minął rok od momentu, w którym podzieliłam się z Wami swymi wątpliwościami czy aby rodzice czynią dobrze posyłając Maję do sportowej szkoły. Pamiętacie? To był tekst „Grać, żeby wygrać?”

Pisałam tak:

A babcia jest zmartwiona i powtarza, że małe dzieci dopiero uczą się przegrywać i że w sytuacji kiedy liczy się tylko ten, który wygrywa –  mogą gorzknieć, wątpić w siebie lub stawać się nadmiernie ambitne i wtedy nie będzie się dla nich liczyć nic… tylko wygrywanie.

 deva385

Kilkanaście dni temu odbyła się w naszym mieście Wojewódzka Olimpiada Młodzieży. Startowały w niej także pierwszaki – klasa Majki. Dziewczynki demonstrowały dowolne układy gimnastyczne przy muzyce, wykonywały salta i szpagaty, wyczyniały wygibasy na równoważni i na drążkach.

Olimpiada trwała dwa dni. Dzieci, które szczególnie dobrze poradziły sobie z jakimś przyrządem pierwszego dnia, startowały jeszcze następnego – w finałach.

Majka zakwalifikowała się do układu dowolnego i do ćwiczeń na równoważni. Jednak to nie był jej najlepszy dzień. Układ dowolny poszedł jej tak sobie, nieco lepiej równoważnia. Załapała się na brązowy medal.

Czekałam na reakcję mojej wnuczki, która do niedawna na różne sposoby i dość gwałtownie okazywała niechęć do przegrywania.

I tu spotkała mnie niespodzianka. Maja, której z pewnością stokroć bardziej odpowiadałby medal złoty, no, niechby był srebrny, bez wahania podeszła do koleżanki stojącej na najwyższym podium, uścisnęła jej dłoń i pogratulowała pierwszego miejsca. Tę samą operację powtórzyła wobec dziewczynki stojącej na podium średnim. Potem jeszcze uścisnęła ręce wszystkim rówieśnicom, które były po niej i na koniec wskoczyła na swoje podium.

Co działo się w małym, baaardzo nielubiącym miejsca innego niż pierwsze,  serduszku Mai nie wie nikt. Jedno jest pewne – jeśli kłębiły się w niej jakieś silne emocje, doskonale potrafiła nad nimi zapanować. I za to jestem wdzięczna trenerom mojej wnuczki. A do szkoły zaczynam się przekonywać.