Skąd się biorą kłopoty z pisaniem?
Moje pokolenie nie przesiadywało przed komputerem i telewizorem po kilka godzin dziennie. Dzieci więcej rysowały, kolorowały, wycinały. Bawiliśmy się na podwórku.
Dziewczynki plotły wianki lub robiły długaśne łańcuchy z łodyżek mleczy. Chłopcy grali w koziki (należało trafić scyzorykiem w kółeczko narysowane na ziemi). Mniej zapracowane niż dziś matki wpuszczały dziewczynki do kuchni, pozwalały kroić szczypiorek czy obierać jabłko.
Kiedy pracowałam w przedszkolu wszystkie dzieci (chłopcy także) robiły mamom w prezencie „serwetki” z włóczki na małych krosienkach. Mnóstwo wycinaliśmy – nożyczki to cudowne narzędzie, które jak mało co usprawnia rączkę. Robiliśmy przeplatanki z pasków papieru. Lepiliśmy dużo z masy solnej. Szyliśmy prostymi ściegami. Przyszywaliśmy guziki. Nawlekaliśmy koraliki.
Już 4-latki dostawały zadania, które doskonaliły precyzję ruchów – wypełnianie kolorem bardzo grubych konturów prostych kształtów albo rysowanie „szczebelków” w płotku na dużym formacie papieru. Pięciolatki podejmowały pierwsze próby pisania liter w szerokich liniaturach. Jednym słowem dziecko rozwijało swoją motorykę i doskonaliło precyzję ruchów.
A dziś… Obserwuję prace, które robią w przedszkolu moje wnuczęta. Dzieci najczęściej dostają kartki formatu A-4 (błąd, powinny być większe) i woskowe kredki. Nie ma pieniędzy na duże bloki, na krosienka, na koraliki. Nożyczkami operuje się rzadko. O szyciu mowy nie ma – z jakiegoś powodu uważa się, że dziecko MUSI wydłubać sobie oko igłą. Techniki plastyczne są ubogie. Bo grupy są liczne, bo nie ma materiałów, bo… czasem pani się zwyczajnie nie chce.
A w domu? Komputer, odtwarzacz, dziecko z daleka od kuchni, od ciastoliny (brudzi), od modeliny (też brudzi), od farbek (plamią). Co zostaje? Żałosne kolorowanki, które nie wymagają farbek. Należy jedynie przeciągnąć po stronicy pędzelkiem umaczanym w czystej wodzie.
Czy jest coś, co dzieciom zaczynającym pisanie, mogłoby tę czynność ułatwić? (c.d.n.)