Trudna sztuka integracji

Sabinka tego dnia była ogromnie podekscytowana. W grupie pojawił się nowy chłopczyk – Kuba. Wyglądał troszkę inaczej niż pozostałe dzieci. Miał pyzate policzki, wąziutkie, ciemne oczy, troszkę skośne i grubą szyję. Pani, trzymając Kubusia za rękę przedstawiła go wszystkim dzieciom i powiedziała, że Kuba jest nieco inny,  i że ma nadzieję, iż dzieci go polubią. I chciałaby jeszcze by Kubuś dobrze czuł się w grupie „Piegusków”.

Inność Kubusia nie przeszkadzała Sabince. Mama opowiadała jej o ludziach, którzy mają inną skórę, albo inaczej się modlą. Inni są ci, którzy muszą jeździć na wózkach, albo podpierać się kulami, które wcale nie wyglądają jak kule – nie są okrągłe, przypominają gruby patyk. Mama mówiła, że ci wszyscy inni są po prostu odmienni, nie lepsi, nie gorsi – i że mają prawo zachowywać się nieco inaczej.

 

 

 

 

Wszystko się zgadzało. Kuba zachowywał się inaczej. Kiedy Krzyś nie chciał dać mu autka Kuba walnął go klockiem w głowę. I krzyczał coś, co trudno było zrozumieć. A pani też zachowała się inaczej niż zwykle. Nie rozgniewała się na Kubę, NIC mu nie powiedziała, wzięła go za rękę i zaprowadziła do półki, gdzie były inne autka. To było dziwne.

 

Ale najciekawiej było przy obiedzie. Kubuś siedział przy stoliku Sabinki. Oprócz nich siedziało tam jeszcze czworo innych dzieci. Ciocia Marysia przywiozła zupę pomidorową z grubym makaronem. Sabinka uwielbia tę zupę. Zaczęła jeść, ale Kuba nie chwycił za łyżkę. Sabinka z przerażeniem patrzyła jak Kuba obie ręce włożył do talerza. I zaczął plaskać jak Sabinka podczas wieczornej kąpieli w wannie. Stolik zalał się pomidorówką. Ubranie Kuby także. Potem Kubuś nabrał w ręce makaronu i… począł ciskać nim w głowy dzieci. Na włosach Sabinki wylądowały makaronowe rurki, zupa spływała po buzi i po nowej, różowej bluzce z księżniczką. Inne dzieci nie wyglądały lepiej. Najpierw rozpłakała się Ania, potem Sabinka. A Pani?? To było najdziwniejsze. Wyglądała, jakby też chciała się rozpłakać. Ciocia Marysia pojechała po drugie danie, więc pani sama poczęła ścierać rozlaną zupę. NIE UKARAŁA KUBY I NIE POWIEDZIAŁA MU ANI SŁOWA. Toteż kiedy poszła do łazienki wypłukać ściereczkę,  Michał zachichotał i… zrobił to samo co Kuba – włożył dłonie do zupy i zaczął ją rozbryzgiwać. Antoś też zdążył włożyć ręce do talerza, ale pani już była z powrotem i nakrzyczała na Michała i Antka.

 

Sabinka nic z tego nie rozumiała. Michał i Antek także. Dzieci przy innych stolikach też były zdumione… A potem pani razem z ciocią Marysią myły dzieciom włosy i zmieniały ubrania. Pani chyba cały czas chciało się płakać…

 

Następnego dnia pani powiedziała dzieciom, że rozum Kuby jest chory i nie należy go naśladować.  Ale chłopcy próbowali,  żeby się dowiedzieć czy to prawda. A potem, kiedy okazało się, że Kuba może krzyczeć, turlać się po podłodze, wyrywać innym dzieciom zabawki albo pluć do kompotu i pani nie mówi nic – chyba im się to nie spodobało. Bawili się z dala od Kuby, a na spacerze nikt nie chciał iść z nim w jednej parze. Kubuś niekiedy był spokojny i miły, ale dzieci bały się i tak, bo nigdy nie wiadomo było czy mu się humor nie popsuje…

 

 

 

 

 

To było kilkanaście lat temu, gdy bez przygotowania i na hurra poczęto dzieci niepełnosprawne  umieszczać w grupach przedszkolnych. W grupach, gdzie z reguły bywało  powyżej trzydzieściorga dzieci, pracowała jedna nauczycielka i jedna woźna, praktycznie na sali nieobecna.

 

Eksperyment z Kubusiem skończył się źle. Po jakimś czasie rodzice zabrali chłopczyka z przedszkola. Na wniosek nauczycielki i innych rodziców.

 

Żeby było jasne – nie jestem za izolowaniem niepełnosprawnych dzieci od dzieci zdrowych. Należy jednak stworzyć odpowiednie do tej integracji warunki. Nauczycielki i opiekunki powinny być przeszkolone jak należy  postępować z dziećmi niepełnosprawnymi. Jedna, wstępna rozmowa z grupą przed przyjęciem dziecka dysfunkcyjnego też sprawy nie załatwi. Nie może być tak, iż mieszaną grupą (dzieci zdrowe i niepełnosprawne) zajmować się będzie tylko jedna osoba. Bo wtedy płacz stale  będzie miała na końcach rzęs.

 

Myślę jednak, że te moje doświadczenia sprzed lat nie mają dziś potwierdzenia w rzeczywistości. Obecne przepisy ograniczają liczbę dzieci w grupie integracyjnej, przewidują dodatkowe etaty dla opiekunów, a dzieci zdrowe są uświadamiane jak należy odnosić się do innych nieco kolegów i że ich zachowań naśladować nie należy. To ci niepełnosprawni mają uczyć się od nich, a to poważne i odpowiedzialne zadanie…

 

 

 

 

A może wcale tak różowo nie jest? Może się mylę?