O przemocy w mojej rodzinie
Zacznę od tego, że kiedy nasze wnuczęta zostają z nami sam na sam, nie ma z nimi problemów. Są grzeczne. Toteż nie muszą być karane. Myślę, że bierze się to stąd, iż my – dziadkowie, niezwykle konsekwentnie przestrzegamy ustalonych reguł. W domach rodziców z konsekwencją bywa różnie. Młodzi ludzie żyją dziś w pośpiechu, na ogół są zmęczeni, niedospani. Sytuacja z zatrudnieniem jest, jaka jest, nie zna się dnia ani godziny, co też nie wpływa dobrze na poczucie bezpieczeństwa rodziców. To zapędzenie, zmęczenie, napięcie i niepewność przenoszą się na dzieci, którym nieraz ustępuje się „dla świętego spokoju”.
Z naszym pokoleniem jest inaczej. Emerytury – jakie by nie były – napływają regularnie, śpieszyć się nigdzie nie trzeba, wysypiamy się do woli…Toteż łatwiej nam o tę konsekwencję, a dzieci nie próbują na nas wymuszać odstępstw od reguł, bo wiedzą, że szans na powodzenie nie ma.
…
To było półtora roku temu. Jaś był wówczas trzylatkiem. Oboje z Mają bywali u nas od czasu do czasu i wizyty małych zawsze sprawiały nam radość. Kiedy któreś z nas wybierało się z dziećmi na plac zabaw czy na spacer, przypominaliśmy o żelaznej zasadzie – po chodniku wolno im chodzić bez trzymania dorosłego za rękę, broń Boże próbować samodzielnego przejścia przez ulicę.
Do owego letniego dnia dzieci bez szemrania stosowały się do tej zasady. Ale zachowania małych ludzików nigdy do końca przewidzieć się nie da…
Jaś i Maja przyjechały do nas ze swoją mamą. Postanowiłyśmy z synową zabrać maluchy na pobliski plac zabaw. Szłyśmy nieśpiesznie chodnikiem wzdłuż szeregu małych sklepików. W pewnym momencie synowa z Mają zatrzymały się w którymś, Jaś i ja szliśmy wolniutko dalej. Jasiek podskakiwał i brykał po chodniku, za chwilę stanął na jego krańcu i zamiast – jak zwykle – zatrzymać się i poczekać aż podejdę i podam mu rękę – puścił się pędem przez ulicę. Z lewej nadjeżdżało auto i serce gwałtownie przemieściło mi się w okolice gardła. Samochód był w bezpiecznej odległości, ale gdyby mały potknął się i przewrócił…lepiej nie myśleć. Jaś stał po drugiej strony ulicy wyraźnie uradowany swoim aktem odwagi.
Kiedy znalazłam się przy nim…no, cóż… dokonałam klasycznego aktu przemocy i wlepiłam mu w pupę kilka solidnych klapsów. To nie były klapsy „na niby”. To były klapsy, które miały zszokować. I chyba osiągnęły cel, bo malec był zszokowany do tego stopnia, że zapomniał się rozryczeć. Przykucnęłam przy nim (nie powiem, że byłam spokojna jak głaz), by uświadomić mu za co ta kara. A tymczasem wokół nas zbierał się rozsierdzony tłumek. Czego to ja nie usłyszałam. W okamgnieniu stałam się osobą wyrodną, bezduszną, sadystyczną, pastwiącą się nad bezbronną dzieciną. Jedna z mocno zdenerwowanych pań groziła doniesieniem do kuratorium.
Ujęłam łapkę Jasia i poszliśmy w kierunku placu, za plecami zjednoczony solidarnością tłumek pokrzykiwał dalej.
Za moment dołączyły do nas Maja ze swą mamą, która nie zorientowała się nawet jaka burza przetoczyła się przed chwilą nad głową teściowej, a dziecko uległo aktowi przemocy…Opowiedziałam synowej epizod kiedy dzieciaki śmigały już na huśtawkach.
Sprawa nie znalazła zakończenia w kuratorium. Synowa nie zerwała ze mną kontaktów. Co najważniejsze – Jaś NIGDY od tamtej pory nie zapomniał zatrzymać się na końcu chodnika.
A teraz czekam na lincz…