Dlaczego małe dzieci warto uczyć czytać?

O, to pytanie za sto punktów. Dlaczego warto? Bo czytanie kształtuje procesy poznawcze i ma wpływ na wiedzę ogólną i rozwój inteligencji  czytającego. Bo czytanie we wczesnym wieku, kiedy umysł dziecka jest najbardziej chłonny, tworzy solidną podwalinę pod tę ogólną wiedzę. Bo samodzielne czytanie podnosi wartość dziecka we własnych oczach i sprawia mu wielką frajdę.  Bo kiedy robimy do „naszym” sposobem nabywanie tej umiejętności dokonuje się łatwo i przyjemnie.

Od kiedy stosuje się takie metody na świecie?

Twórcą metody czytania globalnego jest Glenn Doman – Amerykanin, który badania nad usprawnianiem ludzkiego mózgu podjął pod koniec lat 40 ubiegłego stulecia. W 1955 roku powstał w Filadelfii jego Instytut Osiągania Ludzkich Możliwości, który dziś prowadzi córka i współpracownica Glenna – Janet. W latach sześćdziesiątych Doman  opracował metodę czytania globalnego.

Skąd wziął się pomysł, by zastosować je w przedszkolu w Polsce?

W 1992 roku pojawiła się w Polsce książka Janet i Glenn’a Domanów „Jak nauczyć małe dziecko czytać”.  Pracowałam już wówczas w przedszkolu (z wykształcenia jestem polonistką, która dla przedszkola zdradziła szkołę). Przeczytałam tę książkę i zachwyciłam się potencjałem, jaki tkwi w maluchach, o czym żarliwie przekonywali autorzy książki. Pomyślałam, że wspaniale byłoby temu potencjałowi pozwolić dojść do głosu. Napisałam do Filadelfii, skąd przyszła olbrzymia ilość materiałów, „błogosławieństwo” dla pracy tą metodą w Polsce oraz zaproszenie do instytutu. Z zaproszenia nie skorzystałam, ale uzbrojona w pełen życzliwości i zachęty glejt Janet Doman postanowiłam spróbować. Metoda nie była uciążliwa ani czasochłonna. To były czasy bez wszechobecnych komputerów i drukarek. Rodzice pomogli wydrukować plansze. I tak zaczęła się zabawa w czytanie.

Jakie są Pani doświadczenia w nauczaniu małych dzieci czytania?
Jakie metody stosowała Pani do pracy z dziećmi?

Te pytania można właściwie potraktować łącznie. Zacznę od metod. Zasadniczą trudnością w pracy z grupą dzieci jest sprawienie by wielka, ruchliwa gromada (ponad trzydzieścioro malców) chciała przez 2-3 minuty siedzieć spokojnie i patrzeć uważnie na demonstrowane plansze. Należało zatem zmienić się w ptaszkową mamę, która prosiła ptaszęta, by przez moment obserwowały jej poczynania. W nagrodę za koncentrację i ciszę ptaszki dostawały wprost do dziobków słodkie ziarenka – rodzynki. Czyli w sukurs przyszła niezawodna motywacja materialna…

Doświadczenia. Hmmm…… Najważniejsze to chyba takie, że należy być elastycznym. Naturalnie, pewne zasady stanowią kanon idei (czas trwania seansów, atmosfera pogody i odprężenia, wielkość czcionek), ale co począć gdy po kilku seansach malcom poczynają się kojarzyć obrazy wyrazu z dźwiękiem i radośnie „odczytują” prezentowane napisy? Mimo, iż w założeniu należy tego unikać, intuicja podpowiadała mi, że zaszkodzę sprawie blokując aktywność dzieci. Jeśli zatem podniecony ptaszek „odczytywał” wyraz, przymykałam na to oko.

Zmodyfikowałam także tempo wprowadzania nowych plansz. Nie trafiało mi do przekonania polecenie by codziennie wprowadzać dzieciom pięć nowych wyrazów. Z całym szacunkiem dla możliwości małych mózgów, ale postanowiłam dać im nieco więcej czasu na rejestrowanie obrazów graficznych prezentowanych wyrazów.

Elastyczność dotyczyła też atmosfery, która towarzyszyła naszym zabawom w czytanie (to samo zresztą dotyczy seansów domowych). Bywały dni kiedy dzieci były podniecone (czekaliśmy np. na wizytę Mikołaja czy wycieczkę poza miasto) i trudno im było zdobyć się na koncentrację. Dawałam sobie spokój. Domanowie z mocą powtarzają, że to MUSI być wspaniała zabawa oczekiwana przez dzieci, a wszelki przymus i dyscyplinowanie malców na siłę po prostu zaszkodzą idei.

Czy natrafiła Pani na opór ze strony rodziców lub koleżanek po fachu?

Nie. Wprost przeciwnie. Pracowałam już wówczas w przedszkolu na tyle długo, że zdążyłam sobie zaskarbić zaufanie rodziców, którzy chętnie pomagali mi w realizacji moich kolejnych pomysłów.  To w ogóle były nieco inne czasy. Czy wie Pani, że raz na jakiś czas spotykaliśmy się wieczorami by – siedząc na malutkich przedszkolnych krzesełkach – naprawiać zabawki? Przyszywając urwane misiowe uszka, podklejając książki, reperując mebelki dla lalek, rozmawialiśmy o tym co robimy w grupie i po co, o dzieciach, o ich pozytywnych i mniej pozytywnych rysach charakteru. I co zrobić z tymi mniej pozytywnymi. Rodzice wymieniali się doświadczeniami, zabawki odzyskiwały formę a między nami tworzyła się więź. No i to zaufanie.

Z czasem, kiedy okazało się, że prowadzone tą metodą dzieci świetnie radzą sobie w szkole –  przybywało entuzjastów wśród rodziców i bywało, że przenosili swoje dzieci z innych przedszkoli i umieszczali je w mojej grupie. No i zdarzył się taki rok, że miałam w grupie 46 dzieci a zajęcia należało prowadzić na dwie zmiany. Nie, tego roku akurat nie wspominam najlepiej…

Koleżanki po fachu? Było różnie. Pracujące ze mną w grupie na ogół nie odmawiały prośbie by zademonstrować plansze na swoim dyżurze. Inne przejawiały obojętność. Może były takie, które stukały się w głowę? Nie wiem. Ale znalazła się też taka,  która do dziś pracuje z kolejnymi rocznikami dzieci metodą czytania globalnego i osiąga wspaniałe rezultaty.

Muszę Pani opowiedzieć jeszcze jeden epizod, który zapadł mi głęboko w pamięć. Kiedy zaczęłam publikować w naszych miesięcznikach relacje z pracy metodą Domanów oraz upowszechniać swoje osobiste doświadczenia jak aktywizować dzieci, któregoś dnia pojawiła się w przedszkolu ekipa telewizyjna ze stolicy by sfilmować zajęcia na potrzeby Nauczycielskiego Uniwersytetu Radiowo-Telewizyjnego. Pamiętam, że malcy podzieleni byli na grupy (w zależności od stopnia zaawansowania w czytaniu) i każde dziecko otrzymywało kopertę z opracowanym dla siebie zadaniem. Och, jak one się pięknie spisały te moje Pieguski. Pracowicie czytały swoje liściki a potem rysowały, układały podpisy pod obrazkami, szeregowały wyrazy by ułożyć z nich zdania. Czyniły to bez tremy, swobodnie, z wyraźnym zamiarem pochwalenia się tym, co potrafią. Kamery nie peszyły ich wcale. Cała, ponad 30-osobowa grupa spisała się na medal! Kiedy audycja ukazała się w TV, poinformowano widzów, że to była grupa sześciolatków. Po prostu nikomu nie przyszło do głowy, że pięciolatki i to w połowie roku szkolnego mogą prezentować taki poziom. Ja zaś byłam przekonana, że ekipa wie do jakiej grupy jedzie. Serce mnie boli do dziś, choć minęło od tego czasu niemal dwadzieścia lat…

Skąd się wziął pomysł na serię książek „To ja ci mamo poczytam”?

Myślę, że zadziałało tu szereg przypadków i sprzyjających splotów okoliczności. Dziesięć lat temu po raz pierwszy odwiedziłam Stany Zjednoczone. To okoliczność pierwsza. W domu moich wnucząt natknęłam się na dziesiątki, jeśli nie setki maleńkich książeczek z krótkimi tekstami i zabawnymi rysuneczkami. To okoliczność druga. Kiedy zwróciłam uwagę, że dzieciaki uwielbiają te książeczki, w których – na pozór – nie było niczego szczególnego, postanowiłam dojść, co też dzieci tak do nich przyciąga. I tu doszła do głosu kolejna sprzyjająca okoliczność. Środowisko, w którym obracałam się na co dzień to pracownicy Milligan College. Miałam zatem do dyspozycji psychologów i pedagogów, którzy mogli mi wyjaśnić fenomen owych niepozornych książek. I tak, w którymś momencie pojawiło się pytanie: „A czemu by nie stworzyć serii takich książek na potrzeby dzieci polskich?” Naturalnie, należało dostosować je do specyfiki naszego języka. Tak powstała seria „To ja ci mamo poczytam”.

Dlaczego podobne książeczki są popularne w USA?

Odpowiedź jest prosta – bo się sprawdziły. Opracował je sztab psychologów i pedagogów, uwzględniając przy ich konstrukcji elementy, które sprawiają, że książeczki owe od lat fascynują kolejne pokolenia. Moje wnuczki zaczynały swoją przygodę z czytaniem od książeczek, które służyły ich ojcu. Historia tego typu serii jest zatem bardzo długa. Co w nich takiego? Ot, chociażby to, że w treści znajdują się liczne powtórzenia wyrazów, co stanowi zasadniczy element  czytania globalnego. Czy przyszło Pani do głowy, że tę samą metodę stosował (intuicyjnie? nieświadomie? a może w sposób jak najbardziej świadomy?) Marian Falski, konstruując swój wspaniały, o stuletniej tradycji elementarz, na którym wychowało się tak wiele pokoleń Polaków? Pamięta Pani jak w jednym wersie osa lata a następnym znowu lata i lata? Ważne jest to, że teksty są króciutkie i zanim czytanie zdąży znudzić i znużyć, książeczka się kończy. Rysunki są często absurdalne a ich bohaterowie czynią rzeczy zabawne i nieoczekiwane. Dzieci uwielbiają absurdy i moje wnuczki zaśmiewały się widząc kota siedzącego na kapeluszu czy Mata siedzącego na Samie.  Inny, błahy z pozoru element, to możliwość zaakcentowania na końcu książeczki, że malec samodzielnie dobrnął do końca.  W książeczkach amerykańskich jest to kluczyk symbolizujący „zamknięcie” książki. Te z pozoru błahe psychologiczne kruczki zadecydowały o stałej, niesłabnącej popularności kolejnych edycji serii. My posunęliśmy się nieco dalej i dołożyliśmy 8 książeczek zawierających same wyrażenia dźwiękonaśladowcze.  Maluchy ogromnie lubią naśladować dźwięki wydawane przez zwierzęta czy przedmioty i już niemowlęta na prośbę rodziców z zapałem demonstrują odgłosy, których źródłem jest kot, kurka czy wyjący ambulans…

Do kogo książki są adresowane?

W zasadzie już do najmłodszych, kilkumiesięcznych dzieci. Granice są płynne, bo książeczki z wyrażeniami dźwiękonaśladowczymi sprawią radość roczniakowi, ale i czterolatek sięgnie po nie chętnie.  Przyciągną one również uwagę pięcio- czy sześciolatków, choćby dlatego, że potrafią się z nimi uporać szybko i całkowicie samodzielnie. Dalsze poziomy skierowane są (zgodnie z zasadą stopniowania trudności) dla dzieci w wieku od 3-6 lat.

Jak powinna wyglądać praca rodzica i dziecka z książkami?

Radośnie. Spontanicznie. Z uznaniem dla osiągnięć malca. I tylko do momentu, w którym dostrzeżemy, że dziecko traci zainteresowanie. W zasadzie ma to być zabawa polegająca na czytaniu maluchowi podpisów. Czyli nic innego, niż zwyczajne czytanie każdej jednej książeczki. Jedyna różnica sprowadza się do tego by pokazywać dziecku palcem każdy odczytywany wyraz. Kolej rzeczy będzie taka, iż przeczytamy książeczkę raz i drugi, a kiedy malec pocznie kojarzyć obraz graficzny wyrazu z dźwiękiem jaki jest mu przypisany, w którymś momencie zaproponuje, że to ono poczyta mamie czy tatusiowi. To będzie chwila wielkiej radości dla malucha i jego rodziców. Uczcijcie ją na swój sposób, ale uczcijcie ją koniecznie!

6 odpowiedzi na „Dlaczego małe dzieci warto uczyć czytać?

  1. Ксения pisze:

    Здравствуйте, я мама Марка. И хочу сказать всем, что метод глобального чтения работает!!! Когда мы приехали в Польшу, моему ребенку не было еще 5 лет. Я пробовала его учить украинский алфавит простым методом, как в школе, по буквам. Буквы то выучил, а прочитать слоги ему было трудно. Не мог понять как их соединить. Я была расстроена, думала, а как он польский выучит? И тогда п.Мария предложила нам обучить Марка польскому языку, по методу Домана. И, о чудо, мой ребенок начал читать. Не могла поверить. Теперь Марк ходит в первый класс, спокойно может прочитать все. И хочу сказать отдельное, СПАСИБО п.Марии за то, что посветила моему ребенку время и научила его всему. Это педагог от Бога!!!

  2. MT-K pisze:

    No, tak. Przed Markiem nie pracowałam tą metodą z żadnym dzieckiem innej narodowości. Cieszyłam się bardzo, gdy okazało się, że sposobem tym można szybko i większego trudu nauczyć dziecko polskiego języka. Zdążyliśmy z tym jeszcze przed zerówką, którą Mark ukończył ze znakomitymi wynikami. Teraz równie dobrze radzi sobie w pierwszej klasie. Marku, jestem z ciebie bardzo dumna!

  3. Beata pisze:

    Witam! Jestem nauczycielką przedszkola. Od 10 lat specjalizuję się w czytaniu globalnym dzieci od 3 roku życia. Moje przedszkolaki uczą się poprzez zabawę. Pracę swoją oparłam o metodę Domanów i metodę I. Majchrzak. Swoje umiejętności dzieci prezentują na zajęciach dla studentów i nauczycieli. Zabawa w czytanie sprawia im wiele satysfakcji i radości. Ucząc dzieci czytania globalnego wiem, że późniejsza nauka w szkole nie będzie się opierała na stresie ale na dalszej fascynacji „światem liter”. Zachęcam wszystkie mamy do zmierzenia się z tematyką czytania globalnego a na efekty nie trzeba długo czekać.Pozdrawiam

    • MT-K pisze:

      Mam wiele szacunku dla nauczycieli przedszkola, którzy NIE MUSZĄC tego robić bawią się z dziećmi w czytanie. Nie potrafię pojąć dlaczego program przedszkolny, nawet program zerówki, został ogołocony z czytania, skoro dzieci rozwijają się obecnie szybciej i dysponują większym potencjałem intelektualnym niż ich rówieśnicy przed laty. Dlatego chylę czoła przed pasjonatami, którzy wykorzystują na stymulację intelektualną okres największej chłonności dziecka – lata przedszkolne.

  4. Aga pisze:

    Jestem dyrektorem przedszkola , w którym cudowny nauczyciel pod okiem Pani Marii bawi się z dziećmi czytaniem :-) . Z wielkim podziwem śledzę zapał nauczyciela i sukcesy moich przedszkolaków. Ubolewam nad tym , że z podstawy programowej wycofano czytanie…..świat/ cywilizacja idzie z ogromnym pośpiechem do przodu a nasze dzieci troszkę do tyłu ?……co za dziwny kraj :-) ))
    Na szczęście są w tym kraju w cudowne istotki -np. Maria i Beatka , które z wielką pasją żonglują literami w dziecięcym świecie przedszkolnym i nie boją się nowych wyzwań i doświadczeń…..a rezultaty trzeba zobaczyć samemu :-) )) Tak więc zapraszamy do Szczecina :-)

    • MT-K pisze:

      Tak jest, zapraszamy! Są w kraju przedszkola, w których dostrzega się bezsens blokowania intelektualnego potencjału małych dzieci. Publiczne Przedszkole „Wesoła Osiemnastka” do takich właśnie należy. „Ciocia Beatka” zauroczona efektami metody wczesnego czytania od 10 lat wypuszcza spod swych skrzydeł wspaniale czytające dzieci. Zajęcia otwarte dla studentów pedagogiki, rodziców i innych nauczycieli potwierdzają teorię, że maleńkie dziecko można w zabawie nauczyć mnóstwa mądrych rzeczy. Życzliwe wsparcie i zachęta ze strony p. dyrektor sprawiają, że „ciocia Beatka” niepokornie wychyla się poza podstawę programową i robi to, czego robić nie musi. Za to – jak pisałam już wcześniej – chylę przed Paniami czoła. Tak trzymać Dziewczyny. Przepoimy naszą ideą resztę Polski. Ja także powtarzam: „Zapraszamy do Szczecina”!