Termin „czytanie globalne” lub „czytanie całowyrazowe” jest ostatnio coraz częściej obecny w rozmowach rodziców i na blogach poświęconych rozwojowi i edukacji małego dziecka. I dobrze. Temat jest fascynujący, mimo iż budzi mnóstwo kontrowersji. Może właśnie dlatego?
Wiele krzywdzących tę metodę ocen bierze się z niezrozumienia tematu. Oponenci wielkim głosem wykrzykują zarzuty:
• nie wolno uczyć czytania 1,5 rocznego dziecka – to odzieranie biednego maluszka z dzieciństwa;
• ucząc się na pamięć całych wyrazów na dziecko na pewno zostanie dyslektykiem – jak w przyszłości odróżni literę „b” od „d” skoro się jej nie uczyło i widziało jedynie w tekście;
• czytanie globalne to nie czytanie, skoro nie uczymy liter;
• polski język ma liczne odmiany, czy można wtłoczyć dziecku w pamięć zawartość całego słownika Doroszewskiego?
• po co uczyć czytać takie małe dziecko, nauczy się w szkole?
• co będzie robiło w szkole czytające zawczasu dziecko?
• po co w ogóle je uczyć, skoro i tak w szkole zacznie od początku?
Wyjaśnijmy sobie na początek czym jest a czym nie jest czytanie globalne.
Metoda ta jest:
• sposobem na fantastyczną zabawę, w trakcie której pogłębia się więź między dzieckiem a rodzicem;
• okazją do doskonalenia wielu ważnych procesów umysłowych;
• etapem poprzedzającym czytanie „zwyczajne”, czyli analityczno-syntetyczne, czyli nieznanych tekstów;
• sposobem na to by osiągnąć to „zwyczajne czytanie” łatwo i szybko, bez długich i żmudnych ćwiczeń;
• okazją do wcześniejszego czytania, co daje możliwość pogłębiania wiedzy ogólnej od małego;
• narzędziem stymulującym i rozwijającym inteligencję dziecka;
• sposobem na tworzenie pozytywnych skojarzeń z czytaniem, na pokochanie czytania – zwykle miłość ta trwa do końca życia.
Czym nie jest czytanie globalne:
• nie uczy tego „zwyczajnego” czytania, nie wymaga bowiem znajomości liter, a nie ma sposobu by nauczyć się czytać nie znając alfabetu;
• nie jest źródłem dysleksji, która ma podłoże biologiczne;
• nie jest narzędziem torturowania maleństw;
• nie odziera malca z dzieciństwa.
母 nos
Oto mamy dwa wyrazy. Każdy znaczy co innego. Pierwszy z nich zapisany jest po japońsku i znaczy: „mama”. Drugi po polsku. Nikt z czytających nie ma wątpliwości, iż ten drugi to „nos”, co do pierwszego musicie mi uwierzyć na słowo. Kiedy 1,5 rocznemu dziecku pokazujemy pierwszy, mówiąc przy tym: „mama” a po jakimś czasie drugi i artykułujemy słowo „nos”– dla malucha nie ma najmniejszego znaczenia, że wyrazy zapisane są w różnych językach.
Widzi on bowiem i w jednym i w drugim przypadku znaczki, których nie pojmuje. Dostrzega obrazek, którego znaczenie mu podajemy. Kiedy po jakimś czasie zapytamy dziecko: „Gdzie jest mama”? – wskaże na pierwszy obrazek, albo… na swoją mamę. Gdy zapytamy: „Co to?” – demonstrując drugą planszę, powie: „nos” (jeśli już mówi) lub dotknie swego bądź maminego nosa. I na tym to polega. c.d.n.