Smutny list… (list z Francji, który bardzo mnie poruszył)

Długo myślałam czy powinnam drążyć temat… ale skoro zajmujemy się nauką czytania to myślę, że warto też poruszyć temat: Jak NIE uczyć dziecka czytać.

Już wyjaśniam o co mi chodzi. Trzy lata temu przeprowadziliśmy się do Francji. I nagle język obcy musi się stać językiem ojczystym. W szkole dzieciom idzie średnio (z różnych przyczyn) więc spędzamy sporo czasu na nadrabianiu zaległości w domu.

Całe moje podejście do wychowywania/kształcenia dzieci opiera się na próbie rozkochania dzieci w nauce. Sama – jako dyslektyk – pamiętam jakim koszmarem może być szkoła, więc próbuję wszystkiego, aby moje dzieci miały podejście: „Uczenie się jest fajne, czytanie może być świetnym sposobem spędzania czasu”.I szło mi całkiem nieźle. Na moje pytanie: – Dzieci, pouczymy się? – zazwyczaj następował entuzjastyczny okrzyk: – Taaaak!
Dzieci chłonęły wiedzę jak gąbki.To wszystko legło w gruzach po naszej przeprowadzce. Edukacja we Francji jest (myślę nad jakimś ładnym określeniem)… jak szkoła wojskowa. Nie będę się tu rozdrabniać na poszczególne przedmioty, skupię się na nauce czytania.Córka kilka dni temu przyniosła wyniki testów. A tam jednym z ćwiczeń jest czytanie na głos, na czas. Dziecko czyta podany tekst, a pani stoi obok ze stoperem w jednej dłoni i długopisem w drugiej, którym zaznacza każdy źle przeczytany, źle zaakcentowany wyraz.Podobnie z matematyką, gdzie jedno z zadań to obliczenia w pamięci, na które dziecko ma 3-5 sekund na zapisanie poprawnego wyniku. Jeśli trwa to dłużej, wynik – nawet poprawny – nie jest uznawany.I to wszystko w klasie 7-8 latków (rocznik 2011) co odpowiada tutejszej 2 klasie. Cały ten wojskowy system spowodował to, że moje dzieci nie chcą słyszeć o tym, żeby się czegoś pouczyć w domu. Muszę zastąpić słowo „nauka”, „pouczyć się” zwrotem „odkryć coś nowego”. A propozycja, żeby poczytać jakąś książkę jest witana płaczem.I cała moja filozofia by rozkochać dzieci w uczeniu się poszła w diabły. A przecież edukacja, np. nauka czytania to długotrwały proces. Dla mnie dużo ważniejsze byłoby, żeby dziecko czytało „dukając”, ale z frajdą, niż żeby robiło to poprawnie, ale z nienawiścią. Bo czy nie lepiej, żeby dziecku zajęło i 10 lat doszlifowanie czytania, ale z miłością do książek?Oczywiście nie mówię tu o starszych klasach, np. licealnych, gdzie szybkie, płynne czytanie jest niezbędne do nauki.Serdecznie pozdrawiam,Basia R.PS Żeby nie być gołosłowną, to zdjęcie z tego testu.