Halloweenowe refleksje…
Od kilku lat przygotowuję przed Halloween miseczkę słodyczy. Cokolwiek by się o tym święcie nie mówiło – że nie przystaje do naszej tradycji, że kościół katolicki nie jest owemu świętu przychylny więc obchodzić się go nie powinno – dzieciaki rok w rok pukają do drzwi z nieodmiennym: „Cukierek albo psikus” na ustach.
Przypuszczam, że żadne zakazy nie zatrzymają halloweenowej fali. Jest to bowiem znakomita okazja by za nic nazbierać łakoci.
No, właśnie. Za nic. Amerykańskie dzieciaki już na kilka tygodni przed tym świętem zaczynają przygotowania. Zapadają ważkie decyzje – ja przebieram się za czarownicę, John za mumię a Samantha za wampira. Potem trzeba zaprojektować kostium. Zakupić materiał. Uszyć przebranie. Należy zgromadzić potrzebne kosmetyki i rekwizyty – peruki, kosy, wampirze kły czy szpony na paznokcie. Jasne, rodzice pomagają w przygotowaniach, zwłaszcza najmłodszym, ale dzieci muszą mieć w nich swój udział.
I o to mam pretensje do naszych polskich miłośników Halloween. Że stają pod moimi drzwiami w cywilu, nie zadawszy sobie krztyny trudu i oczekują, że będę świętować tradycję polegającą na rozdawaniu słodyczy. Za darmo. Nie dostając nic w zamian…
O, nie, moi drodzy, młodzi sąsiedzi. Od tego roku było inaczej i tak już zostanie. Kiedy pukała do drzwi grupka, która przygotowała się uczciwie do tego kolędowania, obdarowywałam ją szczodrze. Ci, którzy przyszli saute dostali po jednym cukierku. Trudno – cukierek albo psikus, odrobina starania, albo garść łakoci…