Bo wymyśliłam sposób…
Stali czytelnicy pamiętają zapewne opowieść p. Barbary jak działa francuski system edukacji. Opowieść była z gatunku horrorów. Mama postanowiła sama zaradzić trudnościom i sprawić, by nastawienie dziewczynki do procesu czytania zmieniło się.
Oto pasjonująca i bardzo piękna kolejna opowieść.
A do Was, kochani, mam pytanie-zagadkę. Metoda, którą zastosowała intuicyjnie matka ma swoją nazwę i jest popularna w Europie. Nie mam na myśli tych trzech wybranych wyrazów, ale niereagowanie na błędy. Kto powie jak się ta metoda nazywa?
***
W poprzednich wiadomościach opisywałam sytuację, gdy w ramach testu sprawdzającego umiejętność czytania, pani nauczycielka siedziała ze stoperem w dłoni, i na czerwono zaznaczała błędnie przeczytane wyrazy.
Córka tak się tym zraziła, że odmówiła dalszego czytania.
Mój sposób był banalnie prosty.
Dawałam jej prosty tekst do przeczytania. I nie (!) poprawiałam błędów. W każdej czytance wybierałam po 3 wyrazy, i prosiłam córkę, aby je 10 razy czytała (wybierałam te, z którymi miała najwięcej kłopotu).
Na początku to był koszmar.
Miałam wrażenie, że ona specjalnie wszystko czyta źle. Naprawdę. Czasem w prostym tekście nie było ani jednego dobrze przeczytanego wyrazu. Ale… za każdym razem ją chwaliłam, że się stara, udawałam że nie słyszę tych wszystkich błędów i ćwiczyłyśmy te trzy wyrazy…
Parokrotnie chciałam zrezygnować z eksperymentu. Bo ile można słuchać aż takiego kaleczenia tekstu…
Po kilku tygodniach zaczęłam zauważać zmiany…
Córka robiła mniej błędów, ale przede wszystkim była spokojniejsza gdy miała czytać. Już nie zalewała się łzami na samą wzmiankę o czytaniu.
Po kolejnym miesiącu, poprawa była bardziej widoczna, córka sama zaczęła sięgać po trudniejsze teksty.
Czy ma to przełożenie na oceny?
Ze zdziwieniem stwierdzam, że TAK…
Z -2 skoczyła na -4. W niecały rok, z trudniejszymi tekstami …
A metoda polegała na … nicnierobieniu … bo ja tylko pozwalałam jej ćwiczyć bez krytyki. Ona nabrała zaufania do siebie i uspokoiła się.
Nie jestem zwolenniczką „ciągłego głaskania” i prawdę powiedziawszy, nie spodziewałam się tego, że efekty będą aż tak dobre.
Pal licho oceny. Największą radość sprawiło mi to, że od kilku tygodni córka czyta sama od siebie przed snem….
I o to mi chodziło. Żeby „zrobić” z niej czytelnika rozkochanego w książkach, a nie robota, zaliczającego procenty na teście, a gardzącego słowem pisanym…