Metoda odimienna i trzylatki

Jedna z mam, której córeczka tydzień temu po raz pierwszy poszła do przedszkola, zapytała mnie co sądzę o odimiennej metodzie nauki czytania, która już w 3-latkach stosowana będzie w grupie dziewczynki.

Metoda ta zakłada naukę liter już od pierwszych zajęć. Czyni się to na bazie imienia dziecka. Nauczyciel nazywa po kolei wszystkie litery składające się na to imię. Dziecko w ten sposób szybko zapamiętuje najpierw litery występujące we własnym imieniu, potem – w trakcie różnych zabaw – poznaje kolejne litery alfabetu widząc je a to w imieniu kolegi, a to w nazwach sprzętów i zabawek.

Brzmi dobrze, prawda? Jest tylko jedno pytanie. Po co trzylatkowi znajomość alfabetu? I co z tego, że pozwoli mu ona na swobodne nazwanie wszystkich liter, skoro nie uczyni z tej wiedzy żadnego użytku?

Alfabetu można nauczyć małe dziecko różnymi sposobami. Z listów rodziców wynika, że dzieci uczą się liter poprzez ich  nazywanie  na szyldach, reklamach, tytułach ulubionych książek, w nazwach aut. Litery składające się na własne imię szczególnie szybko zakorzenią się w pamięci dziecka.

Tylko po co?

Trzylatek nie potrafi jeszcze liter złożyć, czyli dokonać syntezy. Wielokrotne próby zachęcania go do nazywania liter w kolejnych wyrazach wyrabiają w malcu nawyk głoskowania, czyli czytania po jednej literze. Oj, jak to potem ciężko odkręcić.

Znam także przedszkola, w których stosuje się jeszcze dziwniejszą hybrydę, tzw. sojusz metod, czyli trochę z tej metody, trochę z innej. Najczęściej żeni się czytanie globalne z metodą odimienną.

Logiki w tym za grosz. Metoda globalna z założenia jest czytaniem całych wyrazów bez znajomości liter. Należy cierpliwie poczekać, aż czytające globalnie dziecko zacznie się samo o te literki dopytywać. Dzieje się to najczęściej wtedy, gdy dojrzeje już ono do składania ich w sylaby, a potem w słowa.  Jeśli zaprezentujemy dzieciom plansze do czytania globalnego i jednocześnie dokonamy ich analizy ucząc dziecko poszczególnych liter – stawiamy sprawę na głowie. Czytanie globalne bierze w tym momencie w łeb i jeszcze w sposób sztuczny popędzamy rozwój dziecka, każąc mu się uczyć czegoś, co w tym momencie do niczego mu się nie przyda.

Nazywanie liter to nie czytanie, tak jak nie jest liczeniem nazywanie po kolei liczebników.

Niezależnie od wszystkiego pozostaje jeszcze pytanie – jak się w tej metodzie, bądź w metodach „żenionych” ze sobą ma obowiązek zważania na indywidualne predyspozycje dzieci?  Bo nie jest raczej podążaniem za dzieckiem nauka alfabetu od pierwszych dni w najmłodszej grupie przedszkolnej.

Czy zatem metoda odimienna jest bezwartościowa? Nic podobnego. Jest sensowna, efektywna i po prostu dobra – w odniesieniu do dzieci starszych (5-, 6-latków), które ze znajomości alfabetu potrafią już uczynić właściwy użytek. Będą próbowały składać z liter wyrazy i w późniejszym wieku przedszkolnym mają szanse na powodzenie. Maluchy niechaj czytają globalnie i pozwalają dojrzewać w sobie gotowości do poznania liter kiedy przyjdzie na to czas.